9 grudnia 2020 roku, tydzień
po wyjściu ze szpitala w Bydgoszczy (Zosia leżała wtedy by lekarze zaznajomili się z jej historią choroby, zrobili potrzebne badania i zadecydowali czy podejmą się dalszego leczenia), wróciłyśmy
do niego na planową operację resekcji bezzwojowego odcinka jelita,
zamknięcie stomii, czyli przywrócenia Zosi ciągłości układu
pokarmowego. Wiedzieliśmy, że tym razem w szpitalu spędzimy dużo
czasu. pierwszy raz będziemy tak długo same, bez możliwości
zamiany, a ja byłam wtedy w 7 miesiącu ciąży z Józiem.
Liczyliśmy się także z tym, że
Święta spędzimy same w szpitalu, byłyśmy na to gotowe. Zaproponowano nam nawet, że jeżeli chcemy operacja może odbyć się po
Świętach, w styczniu 2021r. Jednak ze względu na stan Zosi i mój
zbliżający się poród
nie chcieliśmy niczego odkładać.
Chcieliśmy by grudzień okazał się i dla nas miesiącem cudów,
żebyśmy na Święta dostali
najlepszy z możliwych prezentów,
zdrowie naszej córeczki.
9
grudnia 2020roku o godzinie 9, stawiłam się z Zosią na Pediatrycznej Izbie Przyjęć w Bydgoszczy.
|
Zosia w oczekiwaniu na przyjęcie na oddział. |
|
Chwila spokoju na sali ;) |
Na oddział chirurgii dziecięcej trafiłyśmy chwilę po 11. Założono wenflon,
pobrano krew do badań i byłyśmy wolne. Zośka szalała na
oddziale. Siedziałyśmy na korytarzu, bo sale rozniosła w drobny
mak ;) Nie interesowały jej kolorowanki, książeczki, czy nawet bajki puszczane na tablecie. Wytrzymywała kilka minut i leciała dalej na korytarz. Człowiek patrząc na nią z boku nie powiedziałby, że jest
ciężko chora, a za kilka godzin czeka ją najcięższa z walk o
zdrowie i życie. W międzyczasie, podczas biegania korytarz-sala, poszłyśmy na wizytę do anestezjologa. Lekarka po zbadaniu Zosi, przejrzeniu ankiety, wysłuchaniu opowieści o dotychczasowych zabiegach i operacjach Zosi, poinformowała mnie, że po operacji Zosia spędzi dobę na OIOMie w
śpiączce farmakologicznej. Lekarze chcieli by ten największy ból
przespała, by wszystko mogło się na spokojnie goić. Po konsultacji wróciliśmy na oddział, gdzie Zosia dalej szalała. Jakimś
cudem dotrwaliśmy do wieczora nie wyrzucone za zakłócanie spokoju 😂 Wieczorem kąpiel i próba
usypiania. Zosia długo walczyła i marudziła, ale w końcu
zasnęła. Jednak mój spokój nie
trwał długo, bo Zosia nagle zaczęła mieć problemy z
oddychaniem, zapchał jej się nosek i budziła się co chwila.
Domyślałam się, że to przez suche powietrze szpitalne, bo do tej pory każdy pobyt w szpitalu tak właśnie przebiegał. Przyjęcie Zosi na oddział równało się z zapchanym nagle nosem, Teraz bałam
się, że cofną Zosię i z operacji nici.
Jednak po 6 rano przyszły
pielęgniarki, dały specjalny płyn, w którym
miałam wymyć Zosię i zaczęły się przygotowania do
operacji. Chwilę przed 8 pielęgniarki znowu się pojawiły i powiedziały, że
zabierają Zosię na blok. Jeszcze na korytarzu dostała “głupiego
Jasia”, po którym uśmiechała się do mnie, nadal trzymała mnie za rękę, a mi udało się zrobić jej ostanie zdjęcie.
|
Zosia w drodze na blok operacyjny |
Mogłam odprowadzić Zosie tylko do końca oddziału, dalej
pojechała z pielęgniarkami, a ja zostałam sama na sali.
Ordynator mówi |
Po operacji na OIOMie. |
ł, że
operacja potrwa około 4 godzin. Czekaliśmy na jej koniec. Ja w sali na
oddziale, Mąż pod oddziałem. Czekaliśmy na koniec operacji i to
co będzie z Zosią. W końcu po 13 przyszedł ordynator. Powiedział,
że operacja poszła po ich myśli. Z jelita grubego udało się
zachować kątnice i kilka centymetrów okrężnicy (czyli zostało około 1/3 jelita grubego). Zosi zamknięto stomię i ma przywróconą ciągłość układu pokarmowego. Teraz przebywa na OIOMie i
pozostanie na niej dobe, a ja niedługo będę mogła do niej pójść. Ulga jaką wtedy poczułam i szczęście, że wszystko się udało były niewyobrażalne. Pozostało mi tylko czekać, aż pozwolą mi pójść na OIOM do mojej Księżniczki. Na OIOM nie można wejść tak sobie. Były przestrzegane specjalne procedury. Gdy w końcu pozwolono mi pójść zobaczyć Zosie, w przedsionku zauważyłam inne mamy czekające na wejście na oddział. Historie, które wtedy usłyszałam, sprawiły, że jeszcze bardziej zaczęłam się bać o Zosie. W chwili mojego przyjścia na oddział Zosia rzucała się po łóżku,
grymas na jej twarzy mówił
o tym, że bardzo cierpi. Byłam zdziwiona, bo przecież po to miała być wprowadzona w śpiączkę, by się nie ruszać i nie czuć bólu. Siedziałam wtedy przy niej i z płakałam patrząc jak cierpi, a ja nie mogę zrobić nic by jej pomóc. Nagle Zosia się poderwała i rozintubowała. Wyproszono mnie z sali. później
gdy wróciłam okazało się,
że leki były źle podłączone i wyciekały, dlatego Zosia się
wybudziła. Siedziałam przy Zosi aż do wieczora. Na nockę musiałam
wrócić sama na oddział.
Następnego dnia rano okazało się, że Zosia na OIOMie pozostanie co najmniej jeszcze jeden dzień. bo dopiero rano się wybudziła, a
oni po wybudzeniu jeszcze dobę trzymają na OIOMie. Rano,
gdy tylko dostałam zielone światło od lekarzy, poszłam na OIOM i
siedziałam przy łóżku
Zosi. Choć wybudzono ją ze śpiączki farmakologicznej, ciągle
przysypiała, a każde wybudzenie przywoływało na jej twarzy grymas
bólu. Popołudniu udało się wejść, na godzinę do Zosi, jej tacie. Mógł
posiedzieć choć chwilę z córką.
Zgodę na to wydał lekarz dyżurujący, bo zmiana pielęgniarska
tego dnia była bardzo niemiła. Odważyłam się zapytać lekarza czy Mąż może wejść, bo na OIOMie leżały dzieci, których rodzice nie byli na oddziale, a odwiedzali je przychodząc spoza szpitala. Ich sytuacja nie różniła się zatem niczym, od sytuacji Mężą. Zosia przy tatusiu próbowała ponoć uciekać z łóżka 🙊 Po wizycie taty u Zosi, weszłam do
niej tylko na 5 minut i wróciłam
na oddział, ponieważ tak życzyły sobie Panie pielęgniarki. Nie miałam ochoty na utarczki słowne z nimi. Cieszyłam się też, że Mąż mógł z nią chwilę posiedzieć. A i ja wróciłam na oddział odespać wszystkie stresy i zbierać siły na kolejne dni, kiedy to będę sama opiekować się Zosią.
Na
drugą dobę po operacji Zosia miała wrócić
do mnie. Od rana pytałam się lekarzy czy mogę do niej pójść
i słyszałam, że to bez sensu, że zaraz mi ją przywiozą, tylko
OIOM musi wykonać poranną toaletę pacjenta.
Przywieźli mi ją dopiero po godzinie 12. Pamiętam jak była
strasznie opuchnięta. Pełno kabli dookoła niej. Gdy przenosili ją
na jej łózko, spojrzała na
mnie, a wtedy powiedziałam do niej: cześć Zosiu. a ona odpowiedziała najpiękniejsze słowa : "cie mama". Łzy szczęścia i ulgi poleciały
mi po twarzy. Pielęgniarki pozwoliły mi na chwilę Zosie przytulić,
pomagały też przy tym. Zosia podpięta była do wielu monitorów,
kroplówek plus cewnik. Nie
mogłam spokojnie i swobodnie jej przytulić. Gdy wróciła
do łóżeczka musiała być ciągle na masce z tlenem, bo gdy choć na chwilkę oddaliła się od maseczki, saturacja od razu bardzo jej spadała. Po 15, gdy przyszedł lekarz,
zadecydował, że wyciągną Zosi z pupy sączek. Uprzedzał jednak,
że na kupe przyjdzie nam trochę poczekać, może to trwać nawet
kilka dni. Zosia natomiast praktycznie od razu po wyjęciu sączka zaczęła
puszczać gazy, a po około 30 minutach w pieluszce pojawiła się
pierwsza, mała kupa. Szczęścia mojego i lekarzy nie było końca. Byliśmy pewni, że skoro tak szybko ruszyło, wszystko będzie
dobrze. Ja na pierwsze odchodzące gazy aż się popłakałam, na
kupę nie zdążyłam, bo tyle roboty przy zmianie pampersa było😂 Tego
dnia Zosia dużo przysypiała, często się wybudzała. Jednak gdy chciałam
ją przytulić odpychała mnie. Czułam, że pamięta to, że była
sama na OIOMie, że ją zostawiłam. Nie był to dla mnie łatwy
dzień. Cieszyłam się, że odzyskałam Zosie, że gazy odchodzą, w
pampersie pojawiają się pierwsze ślady i kupki. Ale widziałem też
cierpienie mojego dziecka,
zarówno to fizyczne jak i psychiczne. Nie
pomagało to, że byłam w szpitalu sama, nie miałam z kim o tym
porozmawiać, komu się wyżalić. Wieczorem jelita zaczęły
pracować na dobre i Zosia pieluszki brudziła co chwilę. Nie
zdążyłam jednej dobrze zmienić i już musiałam zmieniać kolejną. Było mi wtedy bardzo ciężko również fizycznie. Przebieranie Zosie leżącej w łóżeczku zdużym brzuchem ciążowym było wielkim wyzwaniem. Każde
pochylanie się nad łóżeczkiem
powodowało to, że w brzuch wbijały mi się szczebelki łóżka,
a kręgosłup za każdym takim pochyleniem coraz wyraźniej odmawiał
współpracy. Nie miałam
jednak wyjścia, zaciskałam zęby i robiłam co musiałam. Nie
miałam pod ręką nikogo do pomocy, nikogo kto by choć przez chwilę
przejął ode mnie opiekę nad Zosią. Pierwszej naszej wspólnej
nocy Zosia obudziła się nawet i wołała, że ma kupę i mam ją przebrać, A gdy było już po wszystkim zażądała mojej ręki by ją
miziać do spania. Czułam, że powoli wraca moja Zosieńka.
W
niedzielę rano Zosia sama spróbowała
usiąść, zaczęła mnie zaczepiać, robić "akuku", na
jej twarzy pojawił się uśmiech. Jednak w pewnym momencie zaczęła
się dusić, Dopiero po tym jak ją oklepałam złapała oddech. Gdy
wspomniałam o tym lekarzowi na obchodzie usłyszałam, że: "mam
nie mówić takich rzeczy, bo nic takiego nie ma prawa się wydarzyć
na oddziale." Gdy opowiedziałam mu jak to wyglądało, że
Zosi przeszło po tym jak ją oklepałam, stwierdził, że bardzo
dobrze zrobiłam i tyle. Pamiętam, że wspomniałam wtedy też, że
cewnik jest cały w kupie, czy nie spowoduje to infekcji, to
usłyszałam, że tak ma być. No skoro tak ma być... Zosia
była bardzo niespokojna, nie mogłam od łóżeczka
odejść nawet na chwilę. Budziła się non stop, bo jak to w
szpitalu a to ktoś wejdzie, a to ktoś rozmawia, trzaska drzwiami. Nie miałam nawet jak się przebrać, skorzystać z toalety czy zjeść.
Popołudniu Mąż przyszedł donieść nam rzeczy, bo wracał do domu i
miał przyjechać znowu dopiero za kilka dni. Poprosiłam pielęgniarki o szafkę na zewnątrz, by tam przechowywać zapas
pieluch i wacików (swoją
drogą pielęgniarki chciały żebyśmy my rodzice trzymali tam swoje
rzeczy osobiste, co wydaje się absurdem biorąc po uwagę, jak
potraktowały mnie gdy wyszłam do tej szafki). Wyszłam z oddziału
do tej szafki, biorąc od męża rzeczy do schowania tam. Gdy wróciłam
usłyszałam od jednej pielęgniarki," że co to za wycieczki, co za
randki sobie urządzam?!" Wyszłam schować rzeczy, które
same kazały tam trzymać, a później
słuchałam całych tyrad o tym jak to jestem nieodpowiedzialna (!) i
jak tak można. Gdy wróciłam
na sale, również usłyszałam
od jednej z mam, której
totalnie wszystko na tym oddziale nie pasowało, że właśnie stad się covid bierze. Serio? Rozumiem, że ona ostatnie dwa tygodnie to w
domu siedziała zamknięta, a do szpitala to dostała się w jakiejś
bańce nieprzepuszczającej zarazki i bakterie. Oczywiście nie
przytargałam covida z wyjścia do szafki, ale o covidzie w tym
wpisie jeszcze będzie. spokojnie ;) Swoją drogą patrząc na to
teraz z perspektywy dwóch
lat, zmian podejścia do covida, niezwykle chore i nieludzkie wydaje
mi się to co wtedy wyprawiano w szpitalach. Zosia
coraz bardziej wracała do siebie, zaczęła reagować na jedzenie,
ożywiała się na jego widok. Czytałam jej książki, zaczynała
wykazywać zainteresowanie nimi. Położyła się też pierwszy raz na
brzuszek. Nie mogłam jej jeszcze swobodnie brać na ręce, nadal
podpięta była do mnóstwa
kroplówek, monitorów
kontrolujących jej stan, a także ciągle miała założony cewnik.
Wieczorem pierwszy raz od operacji mogłam Zosie przemyć, wykremować
i przebrać.
Tak przetrwałyśmy weekend i dotrwałyśmy do poniedziałku, 14 grudnia. Zosia po operacji bardzo schudła, za duże
okazały się na nią pampersy 4 i często wszystko wyciekało. Podczas lekarskiego obchodu dowiedzieliśmy się, że postarają się
wyjąć tego dnia cewnik, w środę ma ruszyć rozkarmianie, a w następny poniedziałek planowane jest nasze wyjście, jeżeli oczywiście wszystko będzie dobrze. Pamiętam jak wstąpiła we mnie wtedy nadzieja. Wierzyłam, że
wszystko będzie dobrze i na święta jednak będziemy wszyscy razem,
w domu. Zosia powróciła na
dobre. Dużo gadała, kazała sobie czytać, malowała. Coraz więcej próbowała sama siadać. Pozwoliła brać się na ręce, tuliła. Kazała także gilać się po brzuszku i w końcu powiedziała, że mnie
kocha 💗 Zaobserwowałam też, że jak "zbliża się"
kupa, to Zosia denerwuje się i płacze. Nie rozumiała biedna co się
dzieje. Więc nerwami reagowała na niewiadome. Niestety tego dnia
nie wyciągnięto Zosi cewnika. Chciał być przy tym obecny ordynator, ale miał tego dnia dużo operacji. Nie zdążył do Zosi
podejść.
Cewnik wyjęto dopiero 15 grudnia we wtorek, czyli w 5
dobie po operacji. Dostałam również pozwolenie na podanie Zosi wody. Dzień mijał nam na czytaniu bajek, ich oglądaniu, a także
tuleniu się. Gdy Zosi wyjęto cewnik, było już mniej kabelków i przytulanie było dużo prostsze :) Tego dnia zmieniono również
Zosi opatrunki na brzuszku. Okazało się, że zewnętrznie wszystko
pięknie się goi. Ten dzień tchnął we mnie dużo optymizmu.
Odzyskiwałam moją Zosię, mogłyśmy się w końcu przytulać.
Kupki, małe bo małe, ale były. Zosia mogła już pić. I co
najważniejsze, dostaliśmy informację, że wrócimy do domu na
święta! Wszystkie dzieci z naszej sali wypisano tego dnia do domu i całą noc byłyśmy z Zosią same. |
Zosi brzuszek 5 dni po operacji |
16 grudnia miał nastąpić
kolejny ważny dzień. Miało ruszyć rozkarmianie Zosieński. Ale
dzień Zosia rozpoczęła od sygnalizowania, że w pieluszce jest
kupa. To była bardzo ważna informacja, bo to oznaczało, że
zwieracze nie zostały naruszone i że Zosia będzie miała kontrole
nad wydalaniem. Zosia od rana dostała pozwolenie na mleko, a także
chrupki kukurydziane. Kupa od razu zmieniła swoją konsystencję,
było jej także więcej. Jednak koło południa Zosia przestała ją
robić. Ja przyzwyczajona do tego, że nim skończę przebierać
jedną, muszę znowu zmieniać, przestraszyłam się bardzo.
Uspokajano mnie jednak, że jest dobrze. Że jelita Zosi przecież od
razu podjęły pracę, a to, że teraz zwolniły jest normalne. Ja
jednak nadal byłam przerażona I święcie przekonana, że to przez
chrupki, że pewnie one Zosie zapchały. Za to z siku wszystko było
dobrze. Diureza była idealna, gdzie zawsze mieliśmy z tym problem i Zosia po operacjach potrzebowała wsparcia farmakologicznego, by się
rozsiusiać. Tego dnia “odwiedził” nas również tata Zosi. Jak
wiecie, na tamte czasy odwiedziny to za duże słowo. Przejechał 200
km w jedną stronę, by w drzwiach oddziału, bez możliwości rozmowy
czy przytulenia się, przekazać mi reklamówkę z rzeczami i ruszyć w trasę powrotną. Przyjechał z nim także Antoś.
Wiecie co czuje matka, gdy po ponad tygodniu niewidzenia dziecka, nie
może go nawet przytulić, choć stoi na wyciągnięcie ręki? Nie
życzę tego nikomu. Chłopaki przyjechali, mogłam ich chociaż zobaczyć, dostarczyli co mieli dostarczyć i ruszyli do domu. Zosia
za to otoczyła się tym co tatuś przywiózł: książkami i pampersami, przesiedziała prawie 2 godziny 😮
|
Ulubiona miejscówka do zdjęć w szpitalu |
17
grudnia rano dowiedziałam się od naszej doktor prowadzącej, że
jest bardzo możliwe, że na następny dzień wyjdziemy do domu. To znaczy: ona chce nas wypisać, ale ordynator upiera się byśmy zostały do
soboty. Nie mogłam uwierzyć w nasze szczęście. Cieszyłam się, że
wszystko się tak dobrze układa. Że Zosia robi kupkę, pięknie je.
Leki przeciwbólowe już dawno ma odstawione i dobrze funkcjonuje. Pozostało tylko tego dnia całkowicie zejść z TPN, wyciągnąć
Zosi wkłucie centralne i do końca ją rozkarmić. Jeżeli wszystko poszłoby zgodnie z planem, wyjście w piątek (wersja dr prowadzonej),
sobotę (ordynator). Wiadomo kto rządzi i czyje zdanie by tu wygrało
;) Ale dla mnie jeden dzień w tą czy drugą stronę nie robił już różnicy. Jechałam do Bydgoszczy z pełną świadomością tego, że
Święta spędzimy najprawdopodobniej w szpitalu, a tu, w
“najgorszym”
przypadku, 19 grudnia mieliśmy być w domu. Wierzyłam, że właśnie
dzieje się nasz prywatny Świąteczny cud. Zosia jakby chciała pokazać, że ona też chce do domu, |
Ja ich nie widzę, to oni nie widzą mnie i nie czują tej kolejnej kupy :D |
porządnie narobiła do pampersa,
czym wywołała u mnie lawinę łez. Popołudniu
Zosia dostała pierwszą zupkę. Gdy okazało się, że jej organizm dobrze ją tolerował, po godzinie 15 wyjęto jej wkłucie centralne. Zosia
od razu udała się na spacer na korytarz i prosiła o zdjęcia z
choinką. Na sale wracałyśmy tylko by zmienić pampersa. Zosia do
wieczora nie chciała siedzieć w sali, cieszyła się odzyskaną
wolnością.
I tak dotrwałyśmy do dnia 18 grudnia 2020 roku, którym
był wtedy piątek. Nasza lekarz prowadząca rano poinformowała
mnie, że przygotowuje Zosie do wypisu. Że ona robi wszystko by
Zosia dziś wyszła, ale
ordynator prosi żebyśmy zostały dla pewności jeszcze
jeden dzień. Gdybyśmy mieszkali w Bydgoszczy bądź okolicy, puściliby nas do domu. Ale nasze miejsce zamieszkania od Bydgoszczy dzieli 200 km. I nie zdacydują się na takie ryzyko. Lekarka prowadząca zaczęła przygotowywać wypisy, zlecenia, żeby lekarz
dyżurujący mógł nas spokojnie wypuścić w sobotę do domu. Większość piątku spędziłyśmy z Zosią na korytarzu. Zosia
bawiła się, co chwilę podchodziła do choinki. Wskazywała na niej
na aniołka i mówiła: Lili. Do Bydgoszczy przyjechał już po Zosie
tata z Antosiem 😊 Wieczorem Zosia pierwszy raz od tygodnia zażyła
kąpieli. Dzielny, osłabiony Okruszek stanął pod prysznicem, by
zmyć to wszystko co przeszła przez ostanie kilka dni. Wymyta i pachnąca szykowała się do snu, gdy pielęgniarki stwierdziły, że
muszą nas przenieść na inną sale, bo w tej będą pastowane
podłogi. Naszych współlokatorów położono na sali obok, a mnie i Zosie przerzucono na drugi koniec oddziału, ze względu na moją
ciążę. Pielęgniarki nie chciały bym wdychała te opary. Na nowej
sali Zosia dostała probiotyk w kuleczkach, po którym zwymiotowała.
Zaczęła też płakać i krzyczeć. Czułam, że dzieje się coś
złego. Byłam pewna, że Zosie boli brzuszek i nie może zrobić kupy. Wzięłam
ją na ręce, docisnęłam nóżki do brzuszka, od razu odeszły gazy
wraz z kupką i Zosia się uspokoiła. Jednak nadal przez jakiś czas
miała odruchy wymiotne. Cała sytuacja zaczęła się po godzinie
22. Zosia w końcu wymęczona zasnęła. Po 2 w nocy obudziła się i znowu zwymiotowała, tym razem samą wodą. Wiedziałam już wtedy,
że musiałby się stać jakiś cud, by lekarze wypuścili nas rano.
Zaczęłam podejrzewać, że u Zosi doszło do niedrożności.
Wymioty, nagły brak kupy, choć w dzień ładnie się wypróżniała.
Rano Zosia wstała, zarządziła wycieczkę na korytarz. Zaciągnęła
mnie również do toalety, gdzie zrobiła swoją pierwszą kupkę na
nocnik. Moja radość nie trwała jednak długo, bo zaraz Zosia
zaczęła wymiotować. Wiedziałam już, że dziś na pewno nie
wyjdziemy. Czułam, że dzieje się coś złego. Nie przeczuwałam
jednak jak bardzo jest źle.......
|
Zosia wymyta, czysta i pachnąca z nadzieją czekająca nadchodzącego nowego dnia i obiecanego wyjścia do domu |
Komentarze
Prześlij komentarz